Czytelnia

BÓG NA SPACERZE – Michał Leśniak

Bóg jest wszędzie. W naszych umysłach, domach, pracy. Musimy o tym pamiętać przez cały czas.

Nie, to nie będzie historia opisująca przechadzki Jezusa po ogrodach pełnych oliwnych krzewów, ani też Jego wędrówki po kamienistym wybrzeżu Morza Galilejskiego. Jest to bardzo współczesne przeżycie, które na dodatek, ze względu na specyfikę miejsca, w ogóle nie kojarzy się z Bogiem.

Sobota, dochodzi godzina jedenasta. Normalnie o tej porze zapewne uczestniczyłbym w nabożeństwie, ale akurat siedzę przy stoliku i piszę list. Skupienie i zamyślenie przerywa dość głośne, metaliczne uderzenie kluczami o drzwi i okrzyk funkcjonariusza: „Spacer!” Moich dwóch współlokatorów leniwie przeciąga się na łóżkach, a w ich spojrzeniach widać jednomyślne „nie idziemy”. Trudno, pójdę sam z naszej celi.

Szkoda tracić taką pogodę, bo to może być jeden z ostatnich słonecznych dni w październiku. Poza tym każda okazja do opuszczenia choćby na godzinę celi jest dobra. Zakładam buty, kurtkę i cierpliwie czekam, obserwując, jak sikorki kłócą się na kracie o kawałek margaryny. Po chwili rozlega się brzdęk otwieranej zasuwy. Jeszcze tylko kontrola na korytarzu i wraz z czterema innymi osadzonymi wychodzimy na godzinny spacer.

Dla niewtajemniczonych słowo „spacer” może brzmieć ambitnie, ale dla nas, osadzonych, to po prostu chodzenie w kółko albo precyzyjniej – po prostokącie betonowo-metalowego boksu o wymiarach dwadzieścia na pięć kroków.

Większość więźniów wychodzi na „spacer” tylko po to, aby zdobyć papierosy. Tak też jest i tym razem, ale mają pecha, bo dzięki Jezusowi od ponad dwóch lat nie palę. Moi towarzysze stanęli więc zdegustowani w narożniku i dyskutują o jakimś meczu. Cały chodnik jest więc tylko mój.

Najpierw idę wolno, później trochę szybciej – aż złapię wreszcie odpowiedni rytm marszu. Trzy, cztery, pięć kroków i skręt w lewo. Kolejne dwadzieścia i znów skręt w lewo. Cztery, pięć… i w lewo…

Słońce śmiało przebija się przez siatkę i zasieki z drutu kolczastego okalające spacernik. Szkoda, że tylko przez dwadzieścia kroków świeci mi w twarz. Lekko przymrużam oczy i mam wrażenie, jakbym jechał pociągiem przez tunel. Kojarzycie to charakterystyczne miganie?

Koledzy dalej stoją i coraz głośniej się kłócą, czy sędzia miał rację ze spalonym, a ja chodzę sam. Sam? Napisałem: sam? Nie! Nie jestem sam. Jezus jest ze mną! Czuję Go na twarzy w tych cudownych promieniach słońca. Wyczuwam Go w zapachu podmokłej ściółki leśnej. Ten zapach to raj dla nozdrzy po dwudziestu trzech godzinach spędzonych w zatęchłej celi. Widzę Go w wielobarwnych liściach ponad murem i zielonych igłach na szczytach sosen.

Ten aromat i widok lasu przypomina mi, jak z żoną i dziećmi chodziliśmy wspólnie na grzyby. Szkoda, że wtedy gdy Jezus też tak bardzo chciał być razem z nami, nie było dla Niego miejsca w moim życiu. Dopiero teraz tak uparcie poszukuję Go we wszystkim, co mnie otacza. O ironio! Kiedyś miałem rodzinę, lecz nie chciałem znać Boga. Dziś pragnę kochać Boga, a rodzina nie chce mnie znać.

Dziewiętnaście, dwadzieścia i skręt w lewo. Pięć i znów w lewo…

Chodzę i rozmawiam w myślach z Jezusem: Boże, przecież jesteś Sprawiedliwością, ale jaka to sprawiedliwość, skoro zarówno Ty, jak i ja jesteśmy tutaj w więzieniu na spacerze? Ja jestem tu całkiem słusznie, ale dlaczego Ty? Jest przecież tyle o wiele lepszych miejsc dla Ciebie. Są też miliony dobrych, wykształconych ludzi, z którymi byłoby Ci znacznie lepiej niż ze mną, w więzieniu…

Chwilę później sam łapię się na tym, że właśnie takimi stwierdzeniami nie różnię się niczym od Izraelitów z czasów Chrystusa. Ja również chcę Go pouczać, mówiąc, co Mu wolno, a czego nie. Jakim prawem upominam Boga?! Szybko zmieniam tok myślenia i wracam do rozmowy.

Panie Jezu, przepraszam Cię za to, co mówiłem. Jestem Ci, Boże, wdzięczny, że tak pokochałeś ludzi, iż pragniesz być z nimi i wspierać także tutaj. Wybacz mi potknięcia i uwierz, że naprawdę jestem szczęśliwy, mogąc chodzić i rozmawiać z Tobą.

Od kilkunastu miesięcy weekendowe spacery nie służą jedynie rozruszaniu nóg czy dotlenieniu organizmu. Dawniej, na wolności, gdy gdzieś szedłem – czy do sklepu, czy po dziecko do szkoły, czy na spacer z rodziną – myślałem tylko o celu drogi i o tym, by ją jak najszybciej przejść. Dziś spacer w więzieniu to dla mnie czas na refleksję. To wędrówka nie tylko po betonowych płytach , ale i po szarych komórkach mózgu, zakamarkach sumienia, zakolach serca. Radujmy się każdą sekundą obcowania z Bogiem. Zapraszajmy Go, aby szedł z nami na parking samochodowy, jechał z nami tramwajem, autobusem. Dziękujmy Mu, że był z nami na rowerze. On z nami jest, bo kocha!

Pięć kroków, zakręt, dwadzieścia, zakręt…

To naprawdę musiało wyglądać zabawnie. Przez godzinę chodziłem, rozmyślając, modląc się i podziwiając uroki przyrody. Kilkakrotnie delikatnie uśmiechnąłem się sam do siebie, a przynajmniej tak to mogło wyglądać, że do siebie. Dla pilnującego nas funkcjonariusza sprawa była oczywista – na spacerze przebywało pięć osób. Ale ja wiem na pewno, że było nas tam… sześciu; że był z nami Jezus!

Dzięki Jego woli i miłości przeczytaliście teraz słowa spisane nocą w więziennej celi przez zakochanego w Bogu wolnego kryminalistę.      

Michał Leśniak

Źródło: ZNAKI CZASU – CZERWIEC-LIPIEC 2013, s. 22-23